Pożar mieszkania w roku 2011

Opiszę teraz jedną ze swoich sytuacji z życia, która trochę mi pozmieniała myślenie z zakresu preppingu czy nowoczesnego survivalu. W roku 2011  miałem pożar mieszkania. No może nie całego, ale kuchni, co jednak i tak było dla naszej rodziny i dla mnie traumatycznym przeżyciem. Jest to chyba z resztą zrozumiałe. Byłem wtedy czytelnikiem domowego-survivalu. Postanowiłem mieć w domu zapasy najważniejszych produktów (głównie żywność i tytoń). Gromadziłem zapasy. Wszystko miałem w domu. Zapasy w miarę zbilansowane. Byłem wtedy na początku drogi preppingowej, jeśli tak mogę to określić. Miałem też zapasy wody, tytoniu, podstawowych leków. Dziko rosnące rośliny jadalne znałem już o wiele wcześniej. Żona, widząc co wyprawiam, łapała się za głowę -  spiżarka wyglądała jak magazyn sklepowy. Słowem - skoncentrowałem się na zapasach w domu. Niestety syndrom oblężonej twierdzy nie sprawdził się.
Do rzeczy. Jesteśmy u teściów w dzień wigilijny, praktycznie już szykujemy wieczerzę - dzwoni sąsiad. Wspaniała wiadomość. Mieszkanie nam się pali. Cała kuchnia w płomieniach.




Straż pożarna już w akcji. Weszli do mieszkania. Policja zabezpieczyła mieszkanie. Musimy wracać. Zamiast kolacji wigilijnej powrót z dzieckiem do domu około 130 km. Wróciliśmy, weszliśmy... Ja wtedy naprawdę się popłakałem i załamałem psychicznie. W przedpokoju zgliszcza, kuchnia zgliszcza, można powiedzieć, że kuchnia przestała istnieć. Mury zostały.  Wcześniej zbieraliśmy kasę i robiliśmy remonty. Po kawałku. Najpierw panele podłogowe w przedpokoju... Potem jak uzbieraliśmy trochę pieniędzy kafelki w kuchni... Potem udało nam się kupić nowe meble do kuchni. Cieszyliśmy się każdą nową rzeczą, byliśmy na dorobku, odnawialiśmy nasze mieszkanie. Większość rzeczy remontowych robiłem sam (szwagier czasem pomagał jak miał możliwość - no nie powiem - pomógł nam bardzo dużo). Jakoś mi wychodziło, raz lepiej, raz gorzej. Jak mi się udawało coś wyremontować, to naprawdę się cieszyłem. Oboje się cieszyliśmy. Na ekipę remontową nas nie było stać, więc to co ekipa zrobiłaby w kilka dni, u nas przeciągało się w tygodnie, miesiące czasem. Ja się naprawdę na tym nie znałem, uczyłem się to i wolniej szło. Ach... Wzięło mnie na wspomnienia. Jeden wieczór i ponad trzy lata naszego remontu szlag trafił, bo mniej więcej tyle czasu te remontowe sprawy nam zajęły chyba. W kuchni w podłodze dziura, wypalona podłoga, można było drabiną przejść do pomieszczenia poniżej - księgarni. W pokojach pożar się tak bardzo nie rozprzestrzenił. Pewnie dlatego, że zawsze miałem nawyk (obsesję wręcz), by na czas nieobecności wszystkie drzwi były zamknięte, zarówno zewnętrzne jak i wewnętrzne. Jakbym miał domek z lalek to też wszystkie drzwi musiałyby być w nim zamknięte - taka moja osobista obsesja:-).
Na co wtedy zdały się moje przygotowania? Niewiele. Dlaczego? Bo poszedłem tylko w jednym kierunku przygotowań - zapasy w domu. Nie mieliśmy ubezpieczonego mieszkania, wobec czego żadnego odszkodowania ani nic. Powiem więcej. Musieliśmy zapłacić za straty powstałe w księgarni. Właściciele księgarni byli ubezpieczeni, dostali odszkodowanie a potem firma z nas ściągała. Udało nam się rozłożyć polubownie kwotę na raty - 3 lata spłacaliśmy. Na co się wtedy zdały moje zapasy? No trochę pomogły... troszeczkę. Musiałem w styczniu spać przy otwartym oknie. Zimno wiadomo. Dlaczego przy otwartym? Ponieważ musiało się wietrzyć, inaczej bym się zatruł produktami spalania. Żona z dzieckiem zamieszkała u szwagierki, ja zdecydowałem się zostać w mieszkaniu, by nie zostało jeszcze splądrowane (drzwi wejściowe były usunięte), musiałem się barykadować płytą i meblami.
Na pomoc władz miasta nie mieliśmy co liczyć. Mieszkanie było własnościowe, wobec czego miasto nie musiało nam pomagać. Nie musiało, więc nie pomogło w żaden sposób. Już ja to faktycznie pal licho...Ja bym sobie teoretycznie namiot mógł rozbić i jakoś przetrwać. Kobieta z małym dzieckiem nie powinna się tułać. Kto pomógł? Ksiądz proboszcz i Caritas. Nie wstydzę się tego. Wszem i wobec będę ogłaszać, że w krytycznych sytuacjach prędzej w kościele znajdziesz ratunek jak u władz naszych. Ludzie dobrej woli pomogli. Koledzy i koleżanki z pracy dzieli się tym co mieli. Większość z nich także ledwo wiązała koniec z końcem. Bez nich prawdopodobnie nie poradzilibyśmy sobie z tym wszystkim.
Tamto wydarzenie parę rzeczy mi uświadomiło. Są to rzeczy zapewne dla preppersów oczywiste. Nasze przygotowania na ciężkie czasy powinny być wielokierunkowe. Nie można skupić się tylko na zapasach żywności w domu, ponieważ w czasie chociażby pożaru niewiele pomogą. Należy opracować kilka scenariuszy zagłady i w miarę możliwości się na nie przygotowywać. Co należy zrobić?
1. Zapas żywności w domu jest ważny, jest bardzo ważny. Ale to tylko jeden obszar przygotowań.
2. W miarę możliwości należy sobie zorganizować cel ewakuacji. Tak go dostosować, by był on w miarę całoroczny. W celu ewakuacji tez powinny być odpowiednio zbudowane zapasy, nie tylko żywności. Dużą część tego bloga dotyczy celu ewakuacji (głównie pod postacią altanki na RODOS), więc tutaj już nie będę tego wątku rozwijać.
3. Należy dbać o swoje zdrowie i kondycję. Ja może zbyt silnym facetem nie jestem, to mój słabszy trochę punkt, ale odporność organizmu mam niczego sobie. To pozwoliło mi spać w styczniowe noce w pomieszczeniu praktycznie bez okien.
4. Należy mieć odpowiednią wiedzę i umiejętności, jak zaspokoić swoje potrzeby w różnych sytuacjach awaryjnych. W czasie tych styczniowych noclegów wiedziałem, że muszę jeść czosnek, by nie rozchorować się na całego; wiedziałem, że butelki napełnione gorącą wodą ogrzeją mnie pod pościelą. To była wiedza wyciągnięta jeszcze z czasów zimowych biwaków pod namiotem. To tylko przykład.
5. Masz prawnie nakazany obowiązek ubezpieczenia samochodu. Mieszkania nie musisz ubezpieczać. Ale naprawdę warto je ubezpieczyć. Takie proste instrumenty finansowo - ubezpieczeniowe naprawdę mogą nas uratować w obliczu naszych prywatnych katastrof.
6. Zdobywaj nowe umiejętności. Jesteś facetem i nie umiesz gotować? To się naucz. Chociaż trochę. Nie musisz być nagle kandydatem do master szefa. Nieważne, że twoją żona (matka, siostra....) gotuje obiady. Jak ona zachoruje to głodny będziesz? To tylko przykład. Naucz się rąbać drewno, majsterkować, naprawiać rower lub samochód, rozpoznawać dziko rosnące rośliny, podstawy ziołolecznictwa... Cokolwiek nowego będziesz umieć to Twoje. Zdobytej wiedzy nikt Ci nie zabierze. No chyba, że będzie to starość lub choroba. Ale na to już wpływu nie mamy...
7. Kompletuj zestawy survivalowe, ale naprawdę poważnie przemyśl ich skład, by były dostosowane do twojej sytuacji i potrzeb. I pamiętaj. Raz skompletowany zestaw nie może być „zamrożony” - on się zmienia z czasem, bo aktualna sytuacja się zmienia i Twoje potrzeby zapewne także. Takie zestawy to
- plecak ucieczkowy / plecak 72 godziny / torba BOB-BIS...
- zestaw EDC / zestaw NZ
- zestaw przetrwania samochodowy (jeśli masz samochód oczywiście)
8. Staraj się nie być odludkiem. Pomimo tego, że najgroźniejszym zagrożeniem dla człowieka jest właśnie drugi człowiek, pamiętaj też, że to właśnie drugi człowiek może Ci pomóc. Oczywiście – bądź samodzielny, ale gdy masz możliwość uzyskania pomocy to się o nią staraj. Jednocześnie sam bądź gotowy do pomocy innym. Mówi się, że dobro i zło, które dajemy, wraca do nas. Coś w tym jest...

Komentarze

  1. Pytanie, co było źródłem pożaru? Tak, żeby się ustrzec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaprószenie ognia od niedopalonego kawałeczka węgla, który jakoś się pod piec zaplątał. Pod piecem był fragment drewnianej podłogi, od której się wszystko zajęło.Fachowcy, którzy stawiali piec położyli za małą blachę. O historii "fachowców", którzy cokolwiek robili w naszym mieszkaniu my byśmy kilka sezonów "Usterki" nakręcili a na pewno osobny blog by powstał. Po pożarze wszelkie takie niebezpieczne czynniki zostały wyeliminowane (wylewka odpowiedniej grubości plus kafelki).

      Usuń

Prześlij komentarz

Dzień dobry, miło mi Cię gościć na moim blogu.