Subiektywna ocena idei partyzanckiego ogrodnictwa

W latach 2011-2012 pod wpływem jednego z wpisów na domowym survivalu zainteresowałem się ideą partyzanckiego ogrodnictwa. W tamtych czasach wydawała mi się to bardzo ciekawa koncepcja. Sadzenie roślin jadalnych lub pielęgnacja zdziaczałych drzew owocowych na terenie, który do mnie nie należy wydało mi się bardzo wspaniałą metodą survivalowego pozyskiwania żywności. Od roku 2014, gdy stałem się użytkownikiem działki na RODos przestało mnie to zbytnio interesować. Choć przyznam, że brałem jeszcze to pod uwagę, chociażby w odniesieniu to topinambura, na którego szkoda mi było miejsca na mojej 3 arowej działce. I teraz z całą świadomością mogę się krytycznie do tej idei odnieść. Koncepcja fajna. Bardzo ciekawa. I nic poza tym. Ciekawe hobby. Jednak czy jest to metoda na pozyskiwanie żywności w trudnych czasach? W mojej opini zdecydowanie nie. Jako hobby - fajna sprawa. Pozyskiwanie jedzenia?

Posiadanie w środku miasta kawałka ziemi, na króym można sobie coś posadzić, cociażby był to zwykły trawnik to luksus...Pod warunkiem, że mamy tytuł prawny. Zdjęcie okolic mojego mieszkania. Niedawno mieliśmy tutaj ogródki działkowe. Niestety. NIe mieliśmy jako mieszkańcy tytułu prawnego do tego kawałka. Była podobno kiedyś możłiwość dzierżawy lub wykupienia. Nie znam szczegółów. Nikt skorzystać nie chciał. Teren należał więc do miasta. Zdawaliśmy sobie w pełni sprawę z tego, że uprawy tutaj czegokolwiek to ryzyko, ale cóż...
Można się domyśleć, że kilka dni temu był tu płot i jakieś uprawy. Teran nie nalezał do nas jako do wspólnoty. Nikt nam nie zabraniał tu się urzadzić. Ale wiedzieliśmy, że ryzyko odebrania jest w każdej chwili. I stało się. Bez żadnego wcześniejszego ostrzeżenia. Przyjechała ekipa, w dwa dni usunęli krzewy, drzewa...
Ja tu miałem mały kawałek, gdzieś 3 na 6 metrów około. Niewiele. Poletko topinamburu raczej. Trochę udało mi się odratować. Tutaj bulwy w trakcie wykopków - ewidentnie nie pora na nie.
Mogłem jedynie ze smutkiem stwierdzić - wczoraj jeszcze tu dwie dynie rosły. Śladu po nich nie ma.
Po powyższych zdjęciach, chyba już można się domyśleć, jakie jest moje podejście do koncepcji partyzanckiego ogrodnictwa?
Przeanalizujmy. 
1. Poświęcamy czas.
2. Poświęcamy zasoby finansowe (zakup nasion lub bulw) - aczkolwiek to można ominać.
3. Zawsze istnieje bardzo duże ryzyko, że ktoś poczęstuje się efektami naszej pracy. 
4. Istnieje też duże prawdpodobieństwo zwykłego wandalizmu.
O ile punkt 1 możemy pominać...W końcu działka ogrodnicza to też olbrzymi złodziej czasu. Na polu i w domu roboty się nie przerobi. Punkt 2 można ominać. Chociażby możemy posadzić ziemniaki, jako odpadki z kuchni (patrz eksperyment), posadzić topinambur, którego bulwy można pozyskać podczas różnych spacerów...Możemy w końcu ostatecznie po prostu przycinać zdziczałe jabłonie, by lepiej rodziły. W takich sytuacjach koszt finansowy można uznać za znikomy. Ale teraz przeanalizujmy pkt 3-4. Działamy nie na swoim terenie. Nawet z naszego pola możemy paść ofiarą kradzieży. Tym bardziej gdy coś rośnie na "ziemiach niczyich" lub wszelkich pustostanach. I nawet nie można nazwać tego? Zatem ryzyko, że któs się poczęstuje naszymi plonami jest bardzo duże. Jest teoretycznie na to sposób. Można sadzić rośliny mało znane. Tak...Jasne...Nie oszukujmy się. Nie jesteśmy w posiadaniu jakiejś tajemnej wiedzy. Naprawdę. Bardzo wiele osób wie, jak wygląda topinambur, groszek bulwiasty też nie jest rośliną tajemną. A pielęgnowana zdziczała jabłon na pewno znajdzie amatora szybciej niż myślimy. Można sobie co prawda wygospodarować kawałek ziemi, jakoś sobie to ogrodzić. Gorzej gdy to planujemy na przestrzeni publicznej. Wtedy realnie wchodzimy w konfilkt z prawem. Poza tym, gdy ktoś podzieli się naszymi plonami to bym nawet złodziejstwem zbytnio tego nie nazwał. Bo jak potencjalny przechodzień ma odróżnć pustostan uprawiany od nieuprawianego? Spotkałem się z kilkoma ciekawymi obiektami blisko mojej działki. Powierzchnia niecały ar na oko. Poza obrębem działek. Postawiona oboj jakaś wiata z folii. No widać wyraźnie. Nie jest to działka w obrębie ROD. Żadnego ogrodzenia, no bo jak. Ja z przyzwoitści nie wchodziłem. Widziałem, że ktoś się stara coś tu uprawiać. Jednak taka działka bez ogrodzenia, czy powstrzyma kogoś głodnego? Nie sądzę. Skoro swojej działki, ogrodzonej, która jest w głębi kompleksu ogrodowego ROD zbytnio nie obronie przed złodziejami, to rzeczywiście już widzę możliwości ze skorzystania z plonów partyzanckiego ogrodnictwa. Nie neguję koncepcji. Uważam ją jedynie jako ciekawe hobby oraz traktuje bardziej w kategorii oddolnej inicjatywy poprawy warunków krajobrazowych terenów porzuconych. Na pewno nie jako metoda na pozyskiwanie żywności w trudnych czasach. 

Komentarze

  1. Kiedyś wsadziłem topinambur w ziemię i sobie tam rośnie już od dwóch lat. Ludzie koło tego przechodzą i nawet nie wiedzą, że można go zjeść.
    Myślę, że wbrew temu co napisałeś ludzie nie znają możliwości zjedzenia niektórych roślin występujących w najbliższym otoczeniu. Nawet ci co mają topinambur na swoich działkach myślą, że to roślina ozdobna jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tomie Slavie a co będzie kiedy oprócz spacerujących setek osób - będę przechodził ja. Czy myślisz, że nie zapamiętam sobie tego miejsca albo nie postanowię wykorzystać darów natury?

      Usuń
    2. Tom. Ty znasz topinambura, ja znam, wielu Czytelników też, ale nie wszyscy - to fakt. Bardziej chodziło mi o fakt - my naprawdę jako preppersi nie posiadamy jakiejś tajemnej niedostępnej nikomu wiedzy. Przejdzie obok sto osób i nie rozpozna jedzenia. Przejda dwie i rozpoznaja - i problem będzie ze strony tych dwóch a nie tych stu. Pozdrawiam.

      Usuń
  2. zgadzam się z Tomem , jest wiele roślin o których dowiedziałem się niedawno i nie rozpoznał bym ich , więc sadząc / pielęgnując mało znane rośliny mamy szansę że nikt ich nie ruszy

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobór miejsca jest kluczowy . Nieużytki przy terenach kolejowych będących już po fali modernizacji "Euro 2012" więc nic tam się nie będzie działo przez następne dziesięciolecia . Okolice nasypów po zlikwidowanych bocznicach i liniach . Niszczejące miejsca o trudnej sytuacji prawnej , kilku skąpych , zajadle walczących właścicieli bądź obciążenie gigantyczną hipoteką skutecznie płoszącą każdego dewelopera .
    Pewności nigdy nie ma ale zawsze większe prawdopodobieństwo że nam taki topinambur zniszczą . Zwłaszcza tam gdzie zapuszczają się tylko bezdomni i młodzież .

    Coyote

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Pełna zgodność - kluczowy jest dobór miejsca. A nawet powiedziałbym - miejsc. Kilku. Im więcej tym większa szansa zachowania potencjalnych plonów. Niestety ryzyko zawszę będzie, co właśnie chciałem we wpisie pokazać. Ja mam kilka miejsc, opisywane tutaj akurat było przy domu. Inne to obrzeża mojej działki, kilka miejsc. Postawiłem na to by miejsca partyzanckich upraw były albo blisko domu albo celu ewakuacji. Przyznam jednak, że stawiam na co innego. Przycinam jabłonie w okolicy działki. Raz - uczę się przycinania, bo swoją czereśnie już spier... Dwa mam faktycznie zauważalnie lepsze jabłka. Pozdrawiam.

      Usuń
  4. bezpieczniej byłoby coś zasadzić pod jakimś lasem na obrzeżach miasta. Rośnie tam mnóstwo roślin i ludzie raczej się nimi nie interesują. No chyba że zaczną "oczyszczać" las z chwastów i wywalą roślinki z "naszego" ogródka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Działka świetna, bardzo dobra lokalizacja, ale według mnie na sadzenie roślin to coś na obrzeżach miasta :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wskazówki. Panie Mariusz. Przyznam Panu szczerze, że od czasu gdy mam własną działkę RODos to partyzanckie ogrodnictwo jest u mnie raczej "przy okazji". I to głównie topinambur właśnie, bo terenu działki mi na niego szkoda - raptem 3 ary. Ta lokalizacja ze zdjęć była dosłownie przy domu. Przy swojej działce mam kilka punktów topinamburu oraz kilka jabłoni na których uczę się prawidłowego przycinania drzew - to w sumie też zaleta. Pozdrawiam i dziękuję za zainteresowanie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dzień dobry, miło mi Cię gościć na moim blogu.