Covidowe perypetie bliskiego Kolegi

Wpis gościnny. Całość cytowana. 

Po raz pierwszy żałuję, że moja lista znajomych nie jest naprawdę liczna. Dlatego poproszę Was, moich przyjaciół o pomoc, żeby to co napiszę niżej rozeszło się jak najszerzej - udostępnijcie, jeśli możecie. Napisałem to, ponieważ poziom zakłamania w sieci i mediach jest dla mnie trudny do zniesienia. Na temat covida słuchać głównie głupców i oszołomów, którzy nie mają pojęcia o czym piszą. 

W okolicach 10 marca poczuliśmy się z P., moją Żoną,  naprawdę źle. Otumanienie, zmęczenie i słabe samopoczucie. Bez innych wyraźnych symptomów. W sobotę 12-ego P. straciła smak i węch więc sprawa była niemal pewna, udało nam się zrobić prywatnie testy 14 marca. Potwierdziły u obojga z nas covid. W naszym biurze zachorowały kolejne 3 osoby, mniej więcej w jednym okresie czasu, więc podejrzewam, że do zarażenia doprowadził któryś z klientów, pewnie taki, któremu w życiu najbardziej przeszkadza maseczka albo umycie rąk. Już 12 marca nałożono na nas kwarantannę, która miała trwać wg systemu do 23 marca. Początkowo było dość pozytywnie, siedzenie w domu, nie przemęczanie się i branie leków. Niestety, jestem obarczony chorobami towarzyszącymi, więc wiedziałem, że w moim przypadku może być groźnie. Szybko się to potwierdziło i zacząłem kolejno walczyć z wysoką gorączką (w ciągu godziny podskoczyła z 36,8 do 39,5 stopnia), którą zwalczałem lekami i okładami. Kolejnego dnia przyszło wysokie ciśnienie (ponad 200), z którym poradziłem sobie lekami, które biorę stale (jestem nadciśnieniowcem). W międzyczasie mój lekarz rodzinny przepisał mi leki poważniejszego sortu (antybiotyki, przeciwzakrzepowe, przeciw zapalne), które jak się później okazało dobrał mi znakomicie (lekarze w szpitalu stwierdzili, że prawdopodobnie uratowały mi życie). Gdy myślałem, że już przezwyciężyłem najgorsze zaczęła mi spadać saturacja. Z telefonu do pomocy doraźnej wiedziałem, że szpital w Słupsku pod który podlegam nie ma już łóżek, więc starałem się walczyć o oddech samemu. Do momentu, kiedy zacząłem sinieć na ustach i powiekach. Wtedy P. wezwała pogotowie, a lekarz podjął decyzję o zabraniu mnie i podaniu tlenu. W strefie czerwonej SOR, w specjalnej izolatce kontenerowej, podpięty pod butlę czekałem 12 godzin, podczas  których ratownicy starali się dla mnie znaleźć miejsce w jakimkolwiek szpitalu. Ze Słupska wożono ludzi do Gdańska, Sopotu ale też Piły a nawet Poznania. Ważne, żeby zdobyć łóżko. Tak duże jest przepełnienie. O 22.00 udało się załatwić i miejsce i transport, za co jestem ogromnie wdzięczny wszystkim medykom ze szpitala w Słupsku. 

Do celu dotarłem kilka minut po północy i zostałem przyjęty w szpitalu tymczasowym w Gdańsku Amber Expo. Na miejscu uderzyły mnie dwie rzeczy - po pierwsze taki amerykański wygląd i urządzenie - przestronnie ale z szacunkiem do przestrzeni a po drugie niesamowici ludzie. Nawet w serialach "lekarskich" nie zobaczycie takiego profesjonalizmu i poświęcenia. Przyjęcie do szpitala to kilkanaście  minut, potem wózkiem dowieziono mnie na oddział B. Pierwsza noc, nie była nocą bo po pierwsze musiałem uzupełnić wywiad lekarski, po drugie, pobierano mi krew i podawano leki a po trzecie leżałem w ośmioosobowej sali, takich sal było 6 przy każdym łóżku stał monitor medyczny i w każdym niemal krzyczał alarm. Powody były różne, jednym odkleił się któryś z czujników, innym "nie stykał" czujnik saturacji, a ktoś inny po prostu gdzieś umierał. Medycy byli przy każdym z nas, pomogli każdemu, ratowali życie, poprawiali maski i nigdy ani wtedy ani potem nie spotkałem się z nieprzychylną uwagą albo złośliwością. Pamiętam scenę kiedy nasza Pani Doktor po wyjątkowo trudnym telefonie, po prostu wzięła oddech i z uśmiechem zaczęła dalej prowadzić obchód. Były pielęgniarki, które trafiły na ciężkie przypadki i po prostu płakały, rzewnymi łzami ze swojej bezsilności ale po chwili otrząsały się bo ktoś musiał nam pobrać krew i podać leki. Nie jestem w stanie oddać słowami jak wspaniali to są ludzie. Acha, nieprawda, że wszyscy są zaszczepieni, nie wszyscy są też ozdrowieńcami. Duża grupa po prostu ryzykuje, żeby pomagać innym. 

Wszyscy pracownicy szpitala a więc lekarki i lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze, ratownicy i ratowniczki, osobo po Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy a nawet zespoły sprzątające, harują na okrągło dookoła pacjentów. Wszystko to w pełnym zabezpieczeniu czyli kombinezonie ochronnym, specjalnej czapce, kapturze, dwóch maseczkach na raz i przyłbicy lub okularach i dwóch parach rękawiczek. Dziesiątki jednakowych białych ludzików, których z czasem rozpoznawaliśmy po sylwetkach i po imionach napisanych markerami na plecach. Zmiany takiej pracy trwają 3 godziny a następnie odpoczynek i znowu trzy godziny. Więc napić się wody, skorzystać z toalety, przeczesać włosy mogą dopiero kiedy zejdą na przerwę. Nadmienię jeszcze jedno, na kombinezonach pracowników szpitala był napis Wodne Służby Ratunkowe, który mnie zadziwił a który mi wyjaśniono później - otóż firma ta zapewnia pracowników do kilku szpitali tymczasowych w Polsce (prawie 5 tysięcy ludzi) i jest firmą prywatną (wbrew temu co w mediach opowiadają o braku zaangażowania przez prywatną służbę zdrowia). 

Pierwsze trzy doby  to walka o wyrównanie oddechu. Dostawałem leki, kroplówki, remdesivir (lek przeciw wirusowy stosowany przy leczeniu gorączki krwotocznej), sterydoterapia. Naczelnym punktem świata staje się podłączony monitor medyczny podający saturację. Zerka się na niego co kilka minut błagając w myślach, żeby cyfra była jak najwyższa bo od niej zależy co dalej. Jeśli pójdzie w górę - cudo. Jeśli spadnie, najpierw zmienią ci maskę na mocniejszą, potem włożą do nosa grube jak palec wąsy do oddychania i dołożą do nich niezależną pompę z pełną maską. A jeśli pójdzie jeszcze niżej... Pozostaje respirator i OIOM, nazywany przez pacjentów piekłem. U mnie saturacja rosła, powoli ale skutecznie, dobrze zareagowałem na leki i na szczęście byłem jednym z niewielu, u których ryzyko zakrzepu było minimalne a serce spokojnie wytrzymywało. Zakrzepy były naszym drugim Nemezis, baliśmy się ich jak ognia, zwłaszcza po tym, jak jeden z pacjentów z naszej sali nagle jeden z nich przeszedł. Wyglądało to jakby mu wyciągnięto wtyczkę, bez krzyków po prostu leżąc pod dwoma maskami przestał się odzywać. Miał 100% zajętych płuc i tylko pozostałości świadomości. Rozmawialiśmy z nim kilka godzin wcześniej, normlanie jak z każdym. 

Przekrój ludzi na sali był niesamowity. Jeśli ktoś myśli, że chorują starzy i schorowani to jest w poważnym błędzie. Rozmawiałem z ludźmi, młodymi, szczupłymi, biegającymi maratony, którzy siedzieli w szpitalu od samego początku, po drodze zaliczając nawet respiratory. Owszem, młodość i zdrowie, wydolność podwyższają szanse na przeżycie ale cierpień nie odejmują i nie chronią przed ciężkim przebiegiem. Zarazić może się każdy, bez żadnego klucza i zasad. Covid to czysty Chaos, wielka niewiadoma i straszna choroba. Denerwują mnie wypowiedzi wioskowych głupków i internetowych durniów, którzy opowiadają, że to nie covid zabija tylko choroby towarzyszące. To nie prawda, a oni nie chorowali poważnie i nie mają bladego pojęcia o czym piszą. Są durniami, trollami i kłamcami, którzy wprowadzają zamęt i fejki w bardzo poważnym temacie. Bo jeśli żyjesz sobie normalnie, nie masz żadnych chorób i nagle łapiąc covida Twój cukier szybuje do 500 na teście albo będąc zdrowym jak rydz sportowcem w wieku ok 30 lat lądujesz na respiratorze z saturacją gorszą niż leżący obok Ciebie astmatyk to sprawił to właśnie ten cholerny covid a nie teorie spiskowe osła z internetu. 

Ja reagowałem dobrze, po kilku dniach saturacja była w miarę wysoka i stabilna więc stopniowo zmniejszano mi dawkę tlenu, żeby płuca zaczynały coraz więcej robić same. Bo po ciężkim przebiegu covida uczysz się oddychać od nowa jak dziecko. Uczysz się chodzić bo 20 metrów do toalety to szmat drogi. Nie upadać bo zawroty głowy przychodzą w ułamku sekundy. Kiedy mogłem już chodzić bardzo się ucieszyłem, idąc do toalety nie musiałem wzywać dwóch osób do pomocy - jednej, która pchała mój wózek i drugiej która ciągnęła tlen. Ulżyło mi, bo Ci ludzie mieli od cholery ważniejszej roboty niż moje wypróżnianie. 

Życzliwość ludzka na oddziale to nie tylko wspaniali medycy. To także inni pacjenci. Mi pomógł leżący obok mnie Pan Leonid, któremu za to dziękuję. Mobilizował mnie do spacerów, a wcześniej kiedy nie chodziłem przynosił wodę. Potem byliśmy prawie nierozłączni i razem pomagaliśmy innym. Czasem dobrze jest z kimś pogadać, pocieszyć go, bo leży już trzeci tydzień a saturacja stoi jak zaklęta. Przynieść wody lub zrobić komuś herbaty. Można też pomóc nakarmić sąsiada, który nie może sobie poradzić sam, poprawić komuś maskę. Nie do wszystkiego dadzą radę podejść medycy, nie od razu. Można ich odciążyć. Cały mój pobyt w szpitalu dał mi jedno przekonanie - w gruncie rzeczy, jesteśmy dobrzy i życzliwi, to okoliczności robią z nas gorszych ludzi. 

Wyjątki są oczywiście - dwie sale ode mnie leżał człowiek, który wołał obsługę na całe gardło o dowolnej porze, krzycząc, że umiera a kiedy podbiegali chciał poprawienia poduszki. Naprzeciwko mnie leżał S. mieszkaniec schroniska dla bezdomnych, który notorycznie klął na medyków, wyzywał, próbował wstawać z łóżka, brudził dookoła siebie. Tacy pacjenci to zakała ale o nich także dbano z całych sił. 

Kiedy przywieziono mnie do szpital oddziały były dwa, kiedy wychodziłem po 9 dniach było ich pięć, a system przyjęć był jeden do jednego - czyli kiedy zwolniło się jedno łóżko natychmiast przyjmowano kolejnego pacjenta. Niech to wystarczy za komentarz, czy takie szpitale są potrzebne. 

Brakuje wielu rzeczy, co jest spowodowane różnymi problemami. Po kilku dniach dowiedzieliśmy się, że herbata, którą nam podają jest tylko dlatego, że obsługa się na nią zrzuca. Woda była dostępna w saturatorze butelkowanej szpital nie miał. Więc jeśli przyjechałeś bez zapasu - był problem, bo ktoś Ci musiał wodę przynieść. Brakowało czasem choćby prześcieradeł, bo brudziły się szybko i wychodziły ich kosmiczne ilości.  Jednak te braki dotykały głównie obsługi nie nas, jedząc szpitalne jedzenie mieliśmy smaczniejsze i większe porcje od obsługi, bo to na nich oszczędzano. 

Wyszedłem ze szpitala w środę o 19.30. Był to jeden z najlepszych wyników czasowych. Ledwo żywy, wymęczony i szczęśliwy jak nigdy. Po 9 dniach zobaczyłem słońce, poczułem wiatr. A w chwilę później na ulicach Gdańska zobaczyłem setki ludzi bez masek, w grupach, żyjących w przeświadczeniu o własnej nieśmiertelności. Nie zrozumcie mnie źle, nikomu nie życzę tego co widziałem i przeżyłem, nikt nie powinien chorować. Pewnie nikogo nie przekonam, napiszę więc tylko, że nawet największy kozak i twardziel, po zobaczeniu jak działa respirator narobi w gacie na samą myśl o podłączeniu do niego a najlepszy nawet sportowiec, któremu saturacja zjedzie poniżej 90 poczuje oddech śmierci. Nie ryzykujcie, nie warto.

Efekty uboczne są trochę jak syndrom stresu pourazowego. U mnie była to niemal permanentna bezsenność - zasypiasz na minutę, dwie i budzisz żeby sprawdzić saturację. Albo słyszysz dźwięki i budzisz się bo może właśnie walczą o życie Twojego sąsiada. Bez pomocy lekarza to nie zadziała, trzeba wziąć tabletki - na spanie, na niedrżenie rąk. Inne efekty uboczne to ataki paniki, kiedy wydaje Ci się, że się dusisz. Zawroty głowy z byle powodu. bóle w klatce piersiowej, kaszel, drżenie ciała, zmęczenie, ciągła zadyszka, mgła mózgowa, swędzenie ciała i wiele innych często dziwnych efektów. Nic to, podobno po pół roku najpóźniej minie wszystko, ważne że żyjemy. 

Nie wszystko tu opisałem, nie chcę podawać zbyt wielu szczegółów bo nie zamierzam straszyć ale widziałem naprawdę przerażające rzeczy. Na koniec mała statystyka, z mojej ośmioosobowej sali na której leżałem odeszło trzech, w tym Pan H., starszy Pan z hemofilią, któremu starałem się pomagać kiedy już mogłem. Podawałem jedzenie i wodę, poprawiałem maskę jeśli mu spadała. Ja wyszedłem ze szpitala, on odszedł dwa dni później. 

I ostatni raz. Dziękuję każdej osobie, która o nas dbała i walczyła o nasze życia w szpitalu Amber Expo i w szpitalu w Słupsku. Dziękuję każdemu medykowi w kraju, który walczy o innych, często z narażeniem własnego życia. Wszystkim tym młodym ludziom, którzy zamiast bajać w sieci o głupotach zakasali rękawy i pomagają. Dla mnie będziecie do końca życia Bohaterami a internetowym i politycznym głupcom śmiejcie się w twarz. Niczego innego nie są warci.


Mikołaj Kawalec


Mojego Kolegę Mikołaja można było poznać oglądając chociażby film "Prepersi gotowi na wszystko", odcinek 4. Od mniej więcej 13 minuty filmu. 

https://m.cda.pl/video/13908185c/vfilm 


Teraz krótko moje wnioski. Nie interesują mnie statystyki śmiertelności tej choroby. Zapominany chyba, że za każdym razem w tych kilku (kilku kilkunastu kilkudziesięciu) procentach kryją się konkretne osoby. Konkretne cierpienia, konkretne ludzkie tragedie. 


I od razu zastrzegam. Nie wpuszczam antycovidowych i antyszczepionkowych komentarzy. 


POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ

Komentarze

  1. Wreszcie wpis. Czekamy na starsze tempo wpisów. Ostatnio mało tutaj się dzieje :-( czekam na ciekawe przepisy. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Drogi Olku, przyznam Ci szczerze.

      Mało się dzieje, bo już nie mam dalszej koncepcji co pisać. Zastój twórczy. Już miałem nawet rok temu "zamknąć działalność pisarską", tylko jeszcze ekipa filmowa mnie zmotywowała do dalszego pisania.

      Powodów jest kilka. Otóż wiele z zagadnień wyczerpałem. Przedstawiłem koncepcję działki jako celu ewakuacji, działki jako mini gospodarstwa, przedstawiłem znane i sprawdzone tanie przepisy kulinarne, znane mi osobiście metody naturalnego leczenia. Trochę tez pokazałem "świat herbatek". Jeszcze więc najbliższy rok pokażę herbaciane sprawy i serio. Pomysły mi się kończą.

      Jeszcze miałem ambitny plan cyklu wpisów w stylu poznaj 100 dzikich roślin jadalnych. Ale... Jest tego w necie od groma. Poza tym byłoby to trochę sztuczne z mojej strony. Bo co prawda znam te ponad 100 dzikich roślin jadalnych, takich powszechnie występujących. I co z tego? Stosuję w codziennej kuchni ze 20 z nich. Bo co z tego, że jest ileś tam dzikich liści jadalnych, skoro one wszystkie smakują podobnie. Możliwe , że ten cykl zrealizuję, jednak nie chcę składać w tym aspekcie żadnej deklaracji. Przybędzie na pewno wpisów herbacianych i teraz już obserwuję okolice działki pod względem dostepności liści (pączków liściowych) malin.

      W tematy polityczno / covidowe / kontrowersyjne nie chcę się bawić. Chętnie bym obalił kilka mitów survivalowych, w stylu ziarno zamiast mąki. Jednak czy taki cykl powstanie - nie wiem. NIe jestem ani survivalowcem, ani prepersem, ani minimalistą, ani zielarzem, ani specem od dzikich roślin, ani rasowym ogrodnikiem. U mie to tak wszystkiego po trochę.

      Także wpisy herbaciane będą na pewno. Może gdy już się na serio zazieleni to i odzyskam "wenę".

      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
  2. Złapałem w ubiegłym roku, w drugiej połowie października, utrata smaku na kilka dni, dwa może trzy dni podwyższonej temperatury, jeden dzień biegunki i około półtora tygodnia ogólnego zmęczenia. Pozostały mi po tym tylko omamy węchowe w postaci odczuwania zapachu dymu papierosowego, w pierwszych miesiącach po wyzdrowieniu nawet po kilka razy dziennie, potem coraz rzadziej, aż do zaniku. Ogólnie rzecz biorąc to sezonową grypę przechodzę mocniej, co ciekawę ani w ubiegłym roku anie jeszcze obecnie mi się ona nie przydarzyła, a odkąd pamiętam w poprzednich latach jak w zegarku - wrzesień/październik i początek marca. Choroba wydaje się mieć przypadkowy przebieg. Szczepić się dopóki nie będzie przymusu a przede wszystkim większej ilości informacji o skuteczności i skutkach ubocznych szczepionek nie mam zamiaru. Epidemii nie zaprzeczam, ale to jasne że jest ona wykorzystywana dla robienia interesów politycznych i gospodarczych. Zachowanie naszych i nie tylko naszych elit może stanowić wskazówkę co do tego jak bardzo niebezpieczny jest sars/covid. Widać zasadę: "Róbcie co mówię, a nie co robię". Moim zdanuem największe niebezpieczeństwo tej epidemi na razie polega na rozwydrzeniu władzy z jednej strony i załamaniu się zaufania społecznego z drugiej, ludziom trudno będzie uwierzyć w dobre intencje rządzących nawet w przypadku pojawienia się wirusa o o wiele większej zjadliwości niż ten obecny. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dzień dobry, miło mi Cię gościć na moim blogu.