Luźne przemyślenia o wykorzystaniu zwierza a warzywa

Zadziwiał mnie kiedyś jeden fakt. Mamy warzywa, owoce i ogólnie rośliny jadalne po jednej stronie oraz zwierzęta hodowlane na mięso po drugiej stronie. Dobra. Trochę może dziecinne dylematy. Trudno. Zwalam to na kryzys wieku średniego. To już niedługo...
Ze zwierzęcia hodowlanego wykorzystujemy praktycznie wszystko. Żadna część zwierza się nie marnuje. I nie jest istotne czy mówimy o wykorzystaniu zwierza kiedyś w gospodarstwie czy teraz na skalę przemysłową. Wykorzystamy mięso, tłuszcz, skórę, sierść, kości. No praktycznie zeżremy zwierza z sierścią i kopytami. Obecnie może jedynie jedzenie bezpośrednie niektórych części może budzić o wielu osób obrzydzenie. No chociażby jedzenie oczu i genitaliów świni lub krowy - chyba rodzaj tabu. Ale zasada ogólnie taka - zwierza zeżremy (obrazowo)  w całości.

Potrawa z serc drobiowych 

Podroby nie są zbytnio kontrowersyjnym pożywieniem. Co najwyżej komuś mogą nie smakować lub z powodu zapachu (np nerki)  lub konsystencji (np mózg) powodować formę obrzydzenia.


Po drugiej stronie mamy rośliny jadalne.  Zawęże rozważania do warzyw.  Z większości warzyw wykorzystujemy tylko jakoś ściśle określoną część rośliny, odrzucając resztę, jako niejadalną część. W przypadku niektórych warzyw to słuszne - przykładowo w przypadku ziemniaków jedynie bulwy są jadalne. Czasem inne części warzywa są zwyczajnie mniej smaczne - np nie każdemu może smakować nać marchwi - aczkolwiek liście marchwi są w pełni jadalne. W przypadku jednak niektórych warzyw odrzucanie większości rośliny jest co najmniej mało uzasadnione,  dotyczy to przede wszystkim warzyw kapustnych i rzepowatych (rodzina brassicaceae).  Przykładowo liście rzodkiewki są na prawdę dość smaczne. Wyrzucanie liście kalafiora,  kalarepy,  gdy są świeże i jędrne to pochodzi pod marnotrawstwo - są normalnie zdatne do jedzenia.  I tutaj taka moja osobista obserwacja. Gdy rozmawiam z ludźmi o np jedzeniu liści rzodkiewki - oprócz niedowierzania pojawia się reakcja niechęci, odrzucenia, niesmaku...  Nie potrafię reakcji określić jednym słowem. Te tradycyjnie nie użytkowane części warzyw jakby były naznaczone jakimś piętnem.  Mniej kontrowersyjne wydaje się jedzenie dzikich roślin. Bo to nawet takie pro natura, takie ciekawsze.

Dzika roślina która rośnie na murze jest mniej kontrowersyjna niż nieużytkowana tradycyjnie część warzywa

Kontrowersyjne ale bardziej do przyjęcia, niż przykładowo jedzenie liści marchwi lub chociażby rzepaku. W odbiorze społecznym (subiektywny odbiór) potrawa z dzikich roślin jest bardziej akceptowalna niż potrawa z chociażby liści kalafiora lub marchwi.  Często jest to oczywiście uzasadnione.  Czasem to po prostu utarty schemat i jakaś granica nie do przejścia. Bo marchew to tylko korzeń i już. Dobra. Liście marchwi rarytasem nie są.  Ale liście warzyw rzepowatych są naprawdę smaczne. Ale nie. Rzepowate to korzeń i już. Rzepak to olej. Jedzenie liści? Ble... Granica nie do przejścia.

Mamy tutaj do czynienia z dość znaczną dysproporcją w stopniu wykorzystywania części roślin w przypadku warzyw w zestawieniu z wykorzystaniem zwierza. Wynika to chyba przede wszystkim z kosztów uzyskania kalorii pochodzenia zwierzęcego a roślinnego. Teraz może obecne ceny na to nie wskazują. Cena np ćwiartek drobiowych (czyli mięso)  jest dwukrotnie niższa nic cena fasoli. Mięso obecnie jest tanie. Przetwory mięsne (czasem miesopodobne)  są tanie. Jednak podstaw zasad związanych ze strukturą troficzna nie oszukamy i nadal obowiązuje zasada, że jest potrzebna określona ilość kalorii roślinnych by uzyskać kalorie pochodzenia zwierzęcego. Różnice te są jeszcze bardziej drastyczne przy zużyciu wody. To chyba dlatego właśnie uzyskany kilogram zwierza jest cenniejszy niż kilogram rośliny warzywnej. 

Czy jakiś wniosek?  Mądry morał?  Nie.  Taka sobie rozkmina  😁. 

Komentarze