Fotorelacja z krótkiej przejażdżki rowerowej - maj 2021 - ep 4

Zapraszam na fotorelację z przejażdżki pod koniec maja. Kierunek - Krępa Słupska. I może tego dnia nie mogłem pojechać zbyt daleko, to mimo wszystko odwiedziłem ładne miejsca.

Ładnie tutaj. Przystanek pierwszy - odpoczynek przy ławeczce w parku i podziwianie... po prostu wszystkiego wokół.

 

Rodzinka łabędzia - nagrałem krótki filmik.

Zawsze tą drogą zwracam uwagę na specyficzne ułożenie konarów drzew. Zdjęcie tego nie oddaje, jednak drzewa tworzą przez jakiś czas taki parasol nad dróżką.

Park Trendla - tzw 3 stawki.




Blisko PArku Trendla, po drugiej stronie ulicy mamy (moja taka nazwa) Słupski Stonehenge. Nie szukajcie tej nazwy w necie, to moje prywatne nazewnictwo.

Mam na myśli ten pomnik.

Panorama miejsca... Ogólnie jest tu ładnie.

Tablica pamiątkowa pomnika.

Skrzyżowanie słupskiej obwodnicy oraz ulicy Arciszewskiego.

To widok obwodnicy

Byłem co prawda w połowie drogi do Krępy, jednak to tego dnia koniec przejażdżki - czas ograniczony.

Na dniach postaram się pojechać dalej. Oczywiście fotorelacja będzie. A będzie co pokazywać. Tutaj w okolicy jest sporo ciekawych miejsc.

Krótkie wyjaśnienie po co wrzucam takie fotorelacje. Po części to takie małe zwiady okolic. Po części także relacjonowanie urywków codzienności. Jednak jednym z motywów jest inna kwestia. Wiele ludzi wyjeżdża na urlopy do dalekich miejsc. Jejku jak tam pięknie - da się słyszeć z opowieści. I oczywiście - fajnie jest od czasu do czasu, w czasie urlopu podróżować. Jest wspomnień na kolejne lata miesiące, często na całe życie. Ja proponuję co innego. Rozejrzyj się wokół siebie. Każda miejscowość kryje w sobie coś pięknego. Jednak my jako miejscowi rzadko zwracamy uwagę na coś co mamy pod nosem, często w odległości spacerowej od swojego miejsca zamieszkania. Mieszkam w Słupsku. Przez wielu miejscowych jest odbierany jako dziura, takie tam miasto koło Ustki. Ja natomiast widzę swoje rodzinne miasto i jego okolice jako naprawdę ciekawe miejsce. Słupsk Paryżem północy - to nie jest mój wymysł, o czym można poczytać w tym artykule (link). Chętnie założyłbym bloga właśnie w tematyce lokalnych mini wędrówek. Jednak już mi by się nie chciało promować nowego bloga. Przyznaję więc się. Zwyczajnie korzystam z zasięgu obecnego. Nie mam ochoty tworzyć nowych blogów - niech ten jest jako moje małe dzieło, odbicie mojej osobowości. Jeden autor - jeden blog. Co to jednak wspólnego z przygotowaniami i jakimkolwiek kryzysem? Trochę ma. Mikro kryzysem każdego z nas może być chociażby wypalenie zawodowe. Poczucie bylejakości codzienności. Poczucie nużącej wegetacji. To o wiele bardziej prawdopodobny kryzys, który może dopaść każdego. Ratunkiem może być właśnie regularne malutkie podróżowanie. Do okolic, do bliskich miejsc, na obrzeża swojej miejscowości, może odwiedziny miejsc z dzieciństwa lub z okresów życia, z których mamy miłe wspomnienia. Proszę Państwa - serio - to działa. Proszę Państwa, już o tym wspominałem - mam za sobą jakoś ciężki rok. Dziwnie ciężki, bo nic złego się nie działo - ot życie po prostu. Plus myślenie w stylu a to mi się nie udało, a tamto nie wychodzi. I nie działka mnie zaczęła ratować. Bo akurat działka to była dodatkowym źródłem frustracji w ostatnich latach. Ratunkiem okazały się właśnie takie regularne malutkie wędrówki. Jeszcze rok temu rower był dla mnie jedynie w kategorii środka transportu - dojechać z miejsca do miejsca. Od niedawna wróciłem do przejażdżek dla samej przejażdżki. W myśl zasady, że nie cel się liczy ale sama droga. Po przestawieniu klepek w czaszce właśnie na te tory zaczynam funkcjonować inaczej. Bo regularnie odwiedzam miejsca, w których usiądę sobie na kilkanaście minut i zachwycę się pięknem otaczającego świata. A to pomaga. Mi pomaga. Dostarcza regularnie pozytywnych bodźców. Drogi Czytelniku - jeżeli Ciebie dopada podobne znużenie szarością codziennego życia jak mnie dopadało - szczerze polecam Ci właśnie takie mini podróże - bo piękno jest wokół Ciebie.Użyję wręcz kulinarnego porównania, które w pełni oddaje co chcę przekazać. Umówmy się, że chleb to symbol naszej codzienności - w smaku nic specjalnego, nic ciekawego, zapewnia życie jednak poza zaspokojeniem głodu nie daje zbytnio wrażeń smakowych. Mówię symbolicznie. Chleb to nasza codzienność, wielokrotnie szara, niejaka, ale konieczna. Kołacz to danie odświętne. Dzieło sztuki piekarniczej, pieczywo odświętne, obrzędowe, cieszy oko, cieszy podniebienie. Jednak kołacz jest od wielkiego dzwonu. A chleb jemu codziennie. By sobie poprawić smak codziennego chleba dokładamy do niego jakiś smaczny element. To wzbogaca smakowo nasze codzienne pożywienie. I teraz - chlebem jest nasza codzienność. Kołaczem mogą być urlopowe podróże od wielkiego dzwonu. Dołożenie do codziennej czasem / często szarej rzeczywistości odrobiny czegoś smacznego wzbogaca naszą codzienność. Być może to uchroni nas przed kryzysem szarości i bylejakości codziennego życia. U mnie zadziałało. Przynajmniej na razie.


POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ

Komentarze